WYWIADY


Polak, Żyd, gej

Opowiedziany z perspektywy geja film, Yaira Qedara, ukazuje, jak przez kilkanaście lat, na przełomie lat 80’ i 90’, liczba „wyoutowanych” osób ze społeczności żydowskiej z kilku wzrosła do ponad trzech tysięcy. „Gay Days” to dokument z 2009 roku, opowiadający o rozwoju społeczności LGBT (z ang. Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgender) w Izraelu. A jak jest w Polsce?
O filmie i o tym jak w Warszawie żyje gej, będący również Żydem, z Maciejem Kirschenbaumem - należącym do Gminy Wyznaniowej Żydowskiej i zespołu redakcji Repliki (społeczno-kulturalnego dwumiesięcznika LGBTQ) – rozmawiała Aleksandra Moczulska.


Kadr z filmu "Gay Days", materiały prasowe

Aleksandra Moczulska: Identyfikujesz się wyraźnie jako gej i Żyd. To jest Twoja tożsamość?
Maciej Kirschenbaum: Jestem z pochodzenia Żydem. Najczęściej identyfikuje się jako polski Żyd albo żydowski Polak. Kiedyś ważniejszy był dla mnie gejowski komponent mojej tożsamości.

Kiedy dowiedziałeś się kim jesteś?
O swoich żydowskich korzeniach dowiedziałem się, gdy miałem dziesięć, jedenaście lat. Więcej o judaizmie zacząłem czytać w klasie maturalnej. Pochodzenie zaczęło być dla mnie ważne. Zacząłem otwarcie o nim mówić. Idąc na studia, zmieniłem środowisko, wyprowadziłem się z Wrocławia. W Warszawie zacząłem funkcjonować od razu jako Żyd. 
Mniej więcej w wieku dziesięciu lat uświadomiłem sobie również, że jestem gejem. Mając trzynaście lat, przeczytałem pierwszy poważny artykuł na ten temat. Wtedy już wiedziałem, że chcę mieć faceta, wspólnie wychowywać dzieci. Nie wiedziałem jeszcze jak, gdzie, kiedy i dlaczego. Wiedziałem, że jeśli moje życie ma być spełnione, ma wyglądać właśnie tak. Wszyscy moi bliscy wiedzą, że jestem gejem, nawet moja babcia. Nie jest tak we wszystkich polskich rodzinach. 

W Polsce, będąc gejem i Żydem możesz być dyskryminowany z obu powodów. Dostrzegasz to na co dzień?
Czasem ktoś powie coś kretyńskiego, ale najczęściej są to ludzie, których poziom intelektualny sugeruje, że nie należy traktować ich poważnie. Jeśli byłby to ktoś z autorytetem, zareagowałbym. Mieszkając w Warszawie mamy ten przywilej, że możemy sobie do pewnego stopnia wybierać znajomych. Nie zamierzam mieszkać tam, gdzie nie ma społeczności żydowskiej. W Polsce społeczność żydowska koncentruje się w dużych miastach, w miarę tolerancyjnych. 

Dlaczego warto obejrzeć „Gay Days”?
Ten film dokumentuje ciekawą epokę pojawienia się ruchu na rzecz praw osób LGBT, wcześniejszą niż analogiczna epoka w Polsce. Osiągnięcie pewnej masy krytycznej, po której ludzie zaczęli publicznie wychodzić z szafy, ujawniać się. W Izraelu stało się to między połową lat 80. a końcem lat 90. W Polsce taki proces dokonuje się od roku 2005, mniej więcej od coming outu Jacka Poniedziałka. Tej masy krytycznej, z którą w Izraelu mieliśmy do czynienia w 1998 roku, w Polsce jeszcze nie osiągnęliśmy. Przypuszczam, że ta faza nastąpi za pięć, dziesięć lat.

Tora mówi wyraźnie: „Nie będziesz obcował z mężczyzną tak jak z kobietą. Jest to obrzydliwością”. 
Społeczność ortodoksyjna w Izraelu nie pochwala homoseksualizmu. Osoba deklarująca się jako Żyd i jednocześnie gej lub lesbijka, z samego religijnego charakteru tej wspólnoty będzie napiętnowana. Ja należę do innego odłamu, do społeczności postępowej. Od początku lat 90, homoseksualizm  nie jest przez nią uznawany za nic złego. Odłam ten umożliwia praktykowanie judaizmu we współczesnym świecie, w  którym używa się komórki, korzysta z Internetu czy też jeździ środkami komunikacji miejskiej. Bez tego mogłoby być trudno. 

Zdarzyło się, by ktoś tłumaczył swoje zainteresowanie judaizmem postępowym, jako religią tolerancyjną wobec osób LGBT?
Zdarzyło się, że osoba, która wcześniej interesowała się tą religią, bardziej się  z tego powodu zaangażowała, zaczęła chodzić na modlitwy.

Jak sądzisz, z czego wynika tolerancyjność warszawskiej społeczności Żydów postępowych?
Gdy przyszedłem na Twardą, gmina w aspekcie religijnym miała charakter ortodoksyjny. Jednak nawet wtedy czułem się akceptowany jako gej w społeczności żydowskiej. Ktoś może na ciebie krzywo patrzeć, ale ze społeczności żydowskiej cię nie wyrzuci. Można się spotkać z dezaprobatą, ale też z większym wsparciem. Jesteś, jaki jesteś,  ludzi  w społeczności jest  mało, dlatego jesteś potrzebny. W polskiej historii judaizmu postępowego po upadku komunizmu, o której tak naprawdę można mówić od około 2000 roku, mieliśmy już dwóch rabinów gejów. To jednen z nielicznych ruchów religijnych w Polsce, który akceptuje i afirmuje  związki jednopłciowe.

Uważasz, że wywołało to duża zmianę w świadomości polskich Żydów?
Jeśli ktoś w Polsce decyduje się na bycie Żydem, to i tak mieszkając w dużym mieście, obraca się w liberalnym środowisku. Dodanie do tego komponentu LGBT jest ryzykowne tylko wtedy, kiedy pragniesz być częścią społeczności ortodoksyjnej. Natomiast, jeśli chcesz być wyznawcą judaizmu postępowej, to na początku może się troszeczkę obawiasz, ale wiesz, że postępowość oznacza między innymi  tolerancję wobec osób LGBT. 

Aktywnie udzielasz się, kiedyś jako wolontariusz w Kampania Przeciwko Homofobii, dziś publikujesz w Replice. Co Cię do tego skłania?
Poszerzam w ten sposób swój zakres wolności. Jeśli będę mieć dzieci i będą one mieszkać w Polsce, chciałbym, żeby żyły w bardziej tolerancyjnym świecie. Poza tym, osób zaangażowanych w działania na rzecz  praw osób LGBT wciąż jest w Polsce za mało. A większość aktywistów LGBT ma problem z moją religijnością.

Dlaczego?
W Polsce nawet antyklerykałowie za punkt odniesienia przyjmują kościół katolicki. Jeśli ktoś jest gejem i nie chce żyć w celibacie, często czuje się osobą wykluczoną z życia religijnej wspólnoty. Poczucie rzeczywistego lub odczuwalnego odrzucenia może rodzić niechęć do religii. Dla Żydów postępowych konieczność wyboru między wiarą i pozytywnym stosunkiem do własnej tożsamości gejowskiej lub lesbijskiej jest czymś dziwnym.  Jedno nie wyklucza drugiego.
Aleksandra Moczulska
Kadr z filmu "Gay Days", materiały prasowe







Chasyd w szaliku Legii

Kiedyś zagorzały kibic Legii, nacjonalista i uczestnik burd stadionowych. Dzisiaj pobożny Żyd, specjalista do spraw koszerności. Paweł Bramson, bohater filmu „Księżyc to Żyd” Michała Tkaczyńskiego, postanowił zmienić swoje życie, gdy dowiedział się, że ma żydowskie korzenie. Zapuścił pejsy, a czapkę z daszkiem zamienił na kapelusz i jarmułkę. Na mecze już nie chodzi, ale Legii kibicuje dalej. Miłość do piłki nożnej to chyba jedyna rzecz, która łączy go z jego dawnym życiem. O radykalnej przemianie Pawła rozmawiamy z drem Michałem Bilewiczem, kierownikiem Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego. 


Kadr z filmu "Księżyc to Żyd", materiały prasowe

Czy można wytłumaczyć co czuje antysemita, który dowiaduje się, że jest Żydem?
Na to pytanie staraliśmy się odpowiedzieć w naszych badaniach, w których osoby uprzedzone otrzymywały podobne historie do przeczytania. Potem badani dostawali instrukcje: „Wyobraź sobie, że babcia mówi Ci, że Twoja rodzina ma żydowskie korzenie”. Po tym prosiliśmy badanych, żeby wyobrazili sobie jak ich życie się zmieni z taką świadomością. Okazuje się, że nawet krótkie wyobrażenie sobie sytuacji – że tak na prawdę jestem Żydem, a nie Polakiem - diametralnie zmienia postawy. Wiadomo przecież, że wszystkie procesy dyskryminacji i uprzedzeń rodzą się ze zbyt silnej tożsamości społecznej – czyli bardzo pewnego poczucia przynależności do grupy. Kiedy zachwieje się takim poczuciem – wówczas ludzie nie są już tak zmotywowani do podtrzymywania wizerunku swoich jako lepszych od obcych. To jest już samo w sobie sposobem, żeby antysemita przestał być antysemitą. 

Pytanie co się dzieje, jeśli rzeczywiście coś takiego ma miejsce, jak w przypadku głównego bohatera filmu?
Oczywiście gdy sytuacja ta dotyka kogoś w rzeczywistości – a nie tylko w wyobraźni – konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze, aż do pełnej zmiany tożsamości społecznej. Historia Pawła nie jest odosobniona. O prawdziwych przypadkach takich ludzi sporo czytałem, z wieloma też się spotkałem osobiście. To nieraz są osoby wychowane w bardzo tradycyjnych, katolickich rodzinach. Zamieniają jedną tożsamość opartą na bardzo głębokiej religijności na inną, również opartą na głębokiej religijnośći. Jak popatrzysz na społeczność Żydów w Polsce dzisiaj, większość z nich to ludzie zupełnie świeccy. Ale jest też grupa ludzi bardzo ortodoksyjnych, którzy chodzą codziennie do synagogi, przestrzegają nakazów religijnych. Bardzo wielu spośród tych najbardziej religijnych Żydów to ludzie, którzy przeszli konwersję na judaizm albo odkryli późno swoje żydowskie pochodzenie.

Czy taka radykalna zmiana światopoglądu nie jest objawem zaburzenia psychicznego?
Nie nazwałbym tego zaburzeniem, jednak warto przytoczyć tutaj wyniki badań prowadzonych niedawno przez magistrantkę Wydziału Psychologii UW, Karolinę Buchwald-Pawlak. Dotyczyły one właśnie osób, które dokonywały religijnej konwersji na judaizm. Okazuje się, że duża część z nich miała traumatyczne doświadczenia, np. były ofiarami różnego typu przemocy. Często takie osoby odczuwały potrzebę wspólnoty – a jednocześnie oderwania się od swojego wcześniejszego środowiska. Judaizm dawał im tę małą wspólnotę religijną, w Polsce nieliczną, która bardzo jasno definiowała ich życie od początku do końca. Taką wspólnotę, w której spotykają się rano na nabożeństwo Szachrit, wieczorem na Minchę i Maariw. Wiadomo jak należy żyć, odnosić się do siebie, co możesz jeść, czego nie, co jest koszerne, a co nie. Daje to pełne ustrukturyzowanie życia dla osób, które mają różnego typu ciężkie doświadczenia życiowe. To dla nich ważne. Pozwala to im również oddzielić się całkowicie od świata, w którym to doświadczenie traumatyczne miało miejsce. Osoba, która przechodzi konwersję de facto zrywa konakty z rodzicami, jakby na nowo się rodziła. Z punktu widzenia ortodoksyjnego judaizmu jej rodzice przestają być rodzicami. Jeżeli jest dziewczyną, nie może przytulić się do swojego ojca, ponieważ jest to już dla niej obca osoba. Zwykle nie może też zjeść posiłku z rodzicami – bo ci najczęściej nie prowadzą kuchni koszernej. W ten sposób Halacha, czyli żydowskie prawo, w swej najbardziej ortodoksyjnej formie buduje mur pomiędzy ludźmi przechodzącymi konwersję, a ich dawnym światem.

Ale są również inne przyczyny konwersji religijnej? 
Chęć odcięcia się od swojego dotychczasowego życia to oczywiście tylko część historii. Wiele osób potrzebuje określonej identyfikacji, w psychologii nazywamy to potrzebą optymalnej dystynktywności. Potrzebują takiej grupy, która jest w stanie zdefiniować ich tożsamość. Dziś – w epoce ogólnego „głodu tożsamości” – dobrze określona definicja siebie jest bardzo w cenie. Stwierdzenie, że jesteś obywatelem Polski w ogóle nie definiuje twojej tożsamośći. To nic ciekawego, każdy z nas jest Polakiem. Ale jak powiesz, że jesteś wegetarianką, to już coś mówi o tobie. Jak powiesz, że jesteś weganką walczącą o prawa zwierząt - to jeszcze więcej o tobie mówi. Jak powiesz - jestem Żydem albo jeszcze lepiej, Chasydem - to też w bardzo dobry sposób określa twoją tożsamość. A ludzie potrzebują określenia tego kim są. 

Niektórzy mówią też „jestem kibicem”
Tak. Osoby, które potrzebują dokładnie określonej tożsamości mogą ją właśnie odnajdywać w środowiskach kibicowskich, w środowiskach żydowskich, w sektach albo w grupach religijnych wewnątrz kościoła, w subkulturach, np. punki, skini, czy hipisi. Sporo jest osób, które podróżują między takimi grupami, definiującymi ich tożsamość od początku do końca. Wielu spośród dzisiejszych religijnych polskich Żydów w swoich poprzednich „wcieleniach” bywało członkami katolickich ruchów religijnych, a niektórzy nawet klerykami w seminariach!

O skinach wspomniałeś obok grup religijnych wewnątrz kościoła. Czy można zrównywać ze sobą pobudki wstępowania do tych obu grup?
Treść ich przekonań jest oczywiście różna – jednak to, co jest dla nich wspólne, to pewien rodzaj bardzo głębokiego zaangażowania i poczucia wspólnoty. Oraz jasnego oddzielenia tego, kto jest w środku, a kto na zewnątrz grupy. Myślę więc, że nie jest przypadkiem, że wśród najbardziej ortodoksyjnych Żydów w Polsce odnajdziemy wcześniejszych fanatycznych wyznawców klubów piłkarskich, dawnych niezwykle zaangażowanych krysznaitów, chrześcijan, kleryków z seminariów katolickich czy prawosławnych. Zresztą niektóre wspólnoty chasydzkie, jak na przykład Chabad (wyznawcy cadyka z Lubawicz), zawierają wiele elementów bardzo bliskich chrześcijaństwu– duża waga duchowości, aktywne poszukiwanie nowych wyznawców, a nawet wiara, że Mesjasz już nadszedł (w wypadku znacznej części chasydów z Chabadu za Mesjasza uchodzi ich zmarły kilkanaście lat temu ostatni cadyk).

Jak ludzie po przemianie odnoszą się do grup, do których należeli wcześniej?
Zwykle następuje zerwanie więzi z całym poprzednim światem. Należąc do jakiejś nowej, dokładnie określonej grupy, chcemy jak najmniej się odróżniać, być jak najbardziej typowymi członkami tej grupy. Dlatego wszelkie dawne przyzwyczajenia czy sympatie trzeba odłożyć na bok. Sama myśl o tym, że mogę być na jakimś wymiarze inny od mojej nowej wspólnoty, rodzi poczucie zagrożenia. Wbrew temu, o czym mówią bohaterowie filmu, wśród osób decydujących się na konwersję następuje często błyskawiczna przemiana. Często po kilku miesiącach zaangażowania ludzie ci wyglądają jak mieszkańcy największych skupisk chasydzkich, nowojorskiego Borough Park czy jerozolimskiego Mea Szearim. Nieraz pogardliwie wyrażają się o osobach nie podzielających ich religijnego zaangażowania, co oczywiście rodzi potencjalne zarzewie konfliktu pomiędzy nimi a Żydami świeckimi – którzy stanowią przeważającą większość społeczności żydowskiej w Polsce. 

Czyli są oni w jakimś sensie wykluczeni również ze wspólnoty żydowskiej?
W pewnym sensie tak. Osoba dowiadująca się w wieku dorosłym o jakichś żydowskich korzeniach swojej rodziny stosunkowo rzadko decyduje się na świeckie życie żydowskie. Tożsamość polskich Żydów pełna jest różnych subtelności, których nie da się za bardzo nauczyć. Nie odnajdując akceptacji wśród świeckiej większości, neofici decydują się przyjąć znacznie bardziej jasną definicję żydowskości, jaką oferuje ortodoksyjny judaizm. Tam jasno określone są przykazania, którymi należy się kierować w swoim życiu. Tak jak mówiłem – często ta droga odpowiada bardziej ich wcześniejszym biografiom. 
Przyjmując ortodoksyjny styl życia szybko okazuje się, że w Polsce trudno funkcjonować w ten sposób – brakuje koszernej żywności, nie sposób wykształcić religijnie dzieci, trudno znaleźć partnera bądź partnerkę. Dlatego całkiem wielu z tych niedawnych rzymskich katolików możemy dziś spotkać w religijnych dzielnicach w Izraelu czy Stanach. Paweł, który zdecydował się pozostać w Polsce i nadal zachował kilka dawnych zwyczajów (np. kibicując Legii, z tą różnicą, że przed telewizorem, a nie na stadionie), jest w jakimś sensie nietypowy dla tej społeczności. Jednak i on rozważa przeprowadzkę do Nowego Jorku.
Urszula Rzeszutek
Michał Bilewicz







Uzależnieni najbardziej krzywdzą siebie

Młoda, utalentowana dziewczyna, śpiewająca w zespole rockowym. Za chwilę - trzydziestoletnia kobieta z bliznami na rękach, wsiadająca do samochodu obcego mężczyzny i podająca mu swoją cenę: „dwanaście dolarów”. Różne twarze tej samej osoby przeplatają się w dokumencie „Loving Sophia”.

O filmie, uzależnieniach oraz pracy terapeuty z Pawłem Siłakowskim (terapeutą, streetworkerem, pracownikiem poradni „Monar”) rozmawia Katarzyna Jankowska.

Kadr z filmu "Loving Sophia", materiały prasowe
Katarzyna Jankowska: Jak trafiłeś do „Monaru”?
Paweł Siłakowski: Przypadek. Podczas studiów trafiłem na wyjazd do ośrodka dla uzależnionych. Okazało się, że dobrze mi się rozmawia z takimi ludźmi. Zapytali mnie, czy pracowałem na ulicy, a ja się wtedy obraziłem, bo myślałem, że chodzi im o usługi seksualne. Potem dowiedziałem się więcej o takiej pracy, przyszedłem do Monaru na Hożą i zostałem jako wolontariusz. 

Spotkałeś w swojej pracy osoby utalentowane, z wyższym wykształceniem?
Uzależnienie spotyka każdego, nie ma znaczenia, czy jest się profesorem czy księdzem. Wiele się od tych ludzi nauczyłem, także życiowo. Spotkałem mnóstwo osób oczytanych, wybitnych w różnych dziedzinach, które na jakimś etapie swojego życia zaczęły brać. 

Czego się od nich nauczyłeś?
Przede wszystkim słuchać. Nauczyłem się nieoceniania, empatii. Nieszufladkowania ludzi dlatego, że są uzależnieni, tylko doszukiwania się w nich człowieczeństwa, które pomaga w wyzdrowieniu. Ale też szanowania decyzji, że postanawiają dalej brać i umierają… Szacunku do osób uzależnionych, przede wszystkim. Myślę, że to jest najważniejsze w tej pracy.

Główna bohaterką filmu „Loving Sophia” jest emigrantką. Przebywanie poza granicami kraju wpływa na uzależnienie? 
Osoby uzależnione są ludźmi wrażliwymi, z różnymi rzeczami sobie w życiu nie radzą, czy to w kraju czy za granicą. Narkotyk daje chwilowe poczucie siły, mocy, zapomnienia. Prawdopodobieństwo sięgnięcia po narkotyk za granicą może być większe, ale wcale nie musi. Może to być reakcja na stres, na nowe środowisko, język, poczucie bycia obcym…

Co robią uzależnieni, aby zdobyć pieniądze na narkotyki?
Chcą przetrwać, a przetrwanie zapewnia im substancja psychoaktywna. Uzależnieni są w stanie nadużyć przede wszystkim siebie, choć bywają też przypadki różnych manipulacji, wykorzystywania osób bliskich… Przede wszystkim jednak potrafią bardzo skrzywdzić siebie. 

Masz na myśli prostytucję?
Nie tylko. Ludzie uzależnieni przesuwają, bądź w rezultacie rezygnują z różnych „granic” jakie mają– moralnych, etycznych, kulturowych czy też typowo własnych. Krzywdzenie siebie polega na robieniu czegoś wbrew sobie, na zasadzie „na trzeźwo bym tego nie zrobił/a”, przykładem czego może być prostytucja. Często dla tych ludzi jedynym i przede wszystkim najszybszym, co nie znaczy najłatwiejszym źródłem zarobku jest praca na ulicy. Czasem świadczą usługi seksualne w zamian za narkotyki. Tworzą też tak zwane „układy”, czyli coś na wzór związku, w którym jedna osoba dostarcza substancji, druga „odpłaca się”.

Nie szukają innej pracy?
Kiedy biorą, widać to na zewnątrz, możliwości pracy są więc ograniczone. Nie da się pracować w takim trybie życia, na przykład od poniedziałku do piątku od dziewiątej do siedemnastej.

Jedna z bohaterek filmu, matka uzależnionej dziewczyny mówi, że jej córka „ma trzydzieści lat, ale naprawdę ma pięć lat”. Zgadzasz się z tym?
Dobre porównanie. Można zaobserwować, że osoba uzależniona emocjonalnie wraca do okresu sprzed brania. Jeśli ktoś w wieku dwunastu lat uzależnił się od substancji psychoaktywnych i w wieku lat dwudziestu sześciu zmienia swoje życie i postanawia nie brać, cofa się do wieku dwunastolatka. 

Jakie są reakcje rodziny na fakt, że bliska osoba jest uzależniona?
Zaskoczenie, szok. Oczywiście chęć pomocy, ale do czasu, bo ileż można pomagać, jeśli tej pomocy ktoś nie przyjmuje? Występuje też współuzależnienie. Paradoksalnie, czasem dla rodziny jest zbyt straszne, że uzależniony nie będzie brał. W efekcie te mechanizmy się nakręcają.

Jak to możliwe?
Współuzależnienie jest relacją opartą na wzajemnej zależności pomiędzy osobą uzależnioną a rodzicem lub inną bliską osobą. Osoby współuzależnione "żyją" życiem osoby uzależnionej, mechanizm ten polega między innymi na braniu na siebie odpowiedzialności za postępowanie osoby uzależnionej i "wyrażaniu" złości na osoby trzecie, np. "on nie chce brać, ale dzisiaj, kiedy chce zrezygnować, to żaden ośrodek nie chce go przyjąć".  Paradoksalnie, osoby współuzależnione, nieświadomie, w sytuacjach, gdy osoba uzależniona faktycznie chce się leczyć, doprowadzają ją do ponownego brania. Nie odnajdują się w innej roli niż kontrolująca i pomagająca.

Co jest najpiękniejsze w Twojej pracy?
Spontaniczność. Chociaż mówi się, że każde uzależnienie jest takie samo, ja to odbieram inaczej. Ludzie, których tu spotkałem, mają ten wspólny pierwiastek, jakim jest uzależnienie, przyjmowanie jakiejś substancji, ale dla mnie każdy jest inny.

A co najtrudniejsze?
To samo.



Katarzyna Jankowska