INNE TEKSTY


Nie znam życia z napletkiem

„Partly Private” to dokumentalna opowieść o poszukiwaniu odpowiedzi. Reżyserka, a zarazem bohaterka filmu, Danae Elon próbuje dowiedzieć się, czy obrzezanie ma sens. Choć kojarzy nam się ono z tradycją judaizmu, to jest powszechne wszędzie, także w Polsce.
Kadr z filmu "Partly Private", materiały prasowe

Ona dorastała w Izrealu, ale rytuał obrzezania uważa za przeżytek. On sam jest obrzezany, nie wyobraża sobie, że jego potomkowie mogliby żyć z napletkiem. Danae uległa mężowi i zgodziła się na obrzezanie syna. Kiedy ponownie zaszła w ciążę, postanowiła dowiedzieć się więcej na temat tego zwyczaju. Szuka medycznego uzasadnienia zabiegu, rozmawia ze specjalistami od kwestii religijnych, ze zwolennikami i przeciwnikami. Nie może zwlekać. Kiedy jej drugi syn pojawi się na świecie, matka będzie musiała podjąć decyzję. Odpowiedzieć sobie na pytania, czy jej syn może mieć nieobrzezanego brata i jak jej wybór wpłynie na życie dziecka.
A jak jest w Polsce? Obrzezanie wykonuje się najczęściej w gabinetach medycyny plastycznej. - W naszej klinice wykonujemy kilkadziesiąt zabiegów rocznie – mówi dr Adam Gumkowski, specjalista chirurgii estetycznej AGklinik. – Mamy trzy grupy pacjentów. Pierwsza robi to ze względu na religię, druga na zmiany zapalne. Powody trzeciej są różne; cześć pacjentów sugeruje się tym, że ktoś znajomy jest obrzezany i on też by chciał, albo dziewczyna go męczy. Można określić, że decydują się na zabieg ze względów higienicznych. 
Liczebność tych grup jest w miarę proporcjonalna. Obrzezanie motywowane kulturą i tradycją wykonywane jest na małych chłopcach. Pacjenci ze zmianami zapalnymi trafiają do kliniki w różnym wieku. Natomiast mężczyźni, którzy obrzezają się niejako dla kaprysu mają od 20 do 30 lat. – Starsi  panowie rzadko, mają poukładane w głowie, wiedzą czego od życia potrzebują – dodaje Gumkowski.
 - Kiedy byłem dzieckiem miałem stulejkę [red. schorzenie polegające na zwężeniu napletka]. Obrzezanie było konieczne. Na tamte czasy to było jedyne znane rozwiązanie problemu – mówi Kuba z Zielonej Góry, który miał około 6 lat gdy go obrzezano. 29-letni dziś mężczyzna, zwraca uwagę na to, jak zabieg wpłynął na jego życie. - W podstawówce i długo potem wstydziłem się tego, że mam obrzezanego penisa. Nawet przed rodziną, która o wszystkim wiedziała. Pewnie też z tego powodu dość późno rozpocząłem życie seksualne. 
Dziś w seksie spotyka się z ciekawością i zainteresowaniem. Zwraca jednak uwagę na to, że wielu mężczyzn boryka się z problemami zdrowotnymi przez wiele lat – Dorośli mężczyźni boją się tego zabiegu. Wielu z nich nawet nie wie, że można ze stulejką coś zrobić. Uważam, że powinno się więcej mówić na ten temat.
Jednym z mitów dotyczących obrzezania jest to, że obniża się wrażliwość prącia na bodźce dotykowe. Kuba też zastanawiał się, jak zabieg wpłynie na jego życie psychofizyczne i seksualne. – Myślałem, że obrzezany penis jest mniej wrażliwy, ale z wiekiem dochodzę do wniosku, że ta wrażliwość siedzi w głowie. Dr Gumkowski potwierdza te wątpliwości – Penis jest mniej wrażliwy. To zależy od typu obrzezania. Ja zawsze mówię pacjentom, że są cztery rodzaje obrzezania i w zależności od tego jaki wybiorą, tak będą mieli. Różnice w zabiegach skupiają się na ilości wyciętej skóry, a w konsekwencji mnogości pozostawionych zakończeń nerwowych.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że jestem mniej męski, bo nie mam napletka – stwierdza Kuba. Pytany o to, czy wolałby sam podjąć decyzję o obrzezaniu stwierdza – Nie znam życia z napletkiem. Sądzę, że gdyby nic nie zrobiono, mógłbym mieć problemy w przyszłości. Ale to nie ja decydowałem. Okazuje się, że jeśli ktoś postanawia się obrzezać to jest to przemyślany wybór. – Są to ludzie sfokusowani, zdecydowani by zrobić zabieg. Czasami młodzi chłopcy rezygnują, po konsultacji ponownie rozważają swoją decyzję  – podsumowuje dr Gumkowski.
Mężczyźni nie szukają u chirurga słowa doradczego. Lekarze nie zachęcają do zabiegu, ani go nie odradzają. Informują za to o szczegółach technicznych, powikłaniach. Wszystko po to by pacjenci z rozwagą podchodzili do sprawy.  – Każdy ma prawo wyboru. Moje prywatne zdanie nie ma żadnego znaczenia. Jeżeli ktoś nie chce mieć napletka to nie musi. Po co mu, jeżeli nie chce? – pyta dr Gumkowski. – Inaczej jest z dziećmi, które obrzezane były tuż po urodzeniu. To nie jest ich świadoma decyzja.
Jarosław Melon
Kadr z filmu "Partly Private", materiały prasowe












Kadisz za Niemkę
       Mały chłopiec z Charkowa niedługo po swoich narodzinach traci ojca, który zostaje zabity przez hitlerowców.  Razem z matką cudem uciekają z miasta ostatnim pociągiem ewakuacyjnym na Wschód. Tak rozpoczyna się niezwykła historia Leo Kantora, polskiego publicysty żydowskiego pochodzenia, autora i bohatera filmu „Tam, gdzie rosną porzeczki”. 

Kadr z filmu "Tam, gdzie rosną porzeczki", materiały prasowe

Jedną z postaci pojawiających się w filmie jest Niemka Lusia Widera.  Leo Kantor poznał ją już po wojnie, gdy zamieszkał w Strzegomiu. Mając dwójkę dzieci na utrzymaniu, Lusia pracowała sprzątając zamożniejsze domy Żydów i Polaków: nazywano ją w mieście Lusia Wariatka. Zwariowała, kiedy się dowiedziała, że jej męża zabito pod Stalingradem. Cały rok chodziła w takim długim, czarnym płaszczu. Zbyt ciepłym na pewno jak na gorące lata na Dolnym Śląsku. (…) Przychodziła myć te podłogi na wysokich szpilkach. Pomalowane usta, pomalowane też wystające policzki. Tak jakby chciała powiedzieć  jeszcze temu światu, który ją zwariował, że jest kobietą. - wspomina Kantor.


Jej postać zachęca do refleksji na temat przesiedleń Niemców i historii ludzi, którzy ucierpieli podczas wojny. Lusia Widera stanowiła wyjątek wśród swoich rodaków. Konsekwencją postanowień konferencji w Teheranie, Jałcie i Poczdamie (1945) - Polska w ramach rekompensaty za utratę ziem wschodnich wzbogaciła się o tereny na północy i zachodzie - było przesiedlenie setek tysięcy Niemców z miejscowości, które do tej pory były ich domami. Miejscami, gdzie rodzili się, żyli i umierali. Lusia Widera została.
Na mocy dekretu z 2 marca 1945 roku, wydanego przez władze polskie, Niemcom na „terenach odzyskanych” został odebrany cały majątek. Stali się ponadto obiektami napadów złodziei i terroru milicji, której członkowie rekrutowani byli m.in. spośród byłych robotników przymusowych. Według danych przytaczanych przez niemieckiego badacza, Ingo Haara, w wyniku przesiedleń ze wschodu śmierć poniosło 500-600 tysięcy Niemców.

W Polsce temat wysiedleń Niemców pojawia się w debacie publicznej przede wszystkim w kontekście działalności Związku Wypędzonych na czele z Eriką Steinbach. Rząd Niemiec nie popiera stanowiska Związku. Byli mieszkańcy Wrocławia czy Gdańska oraz ich potomkowie odwiedzają miejsca związane z historią ich rodzin z pełną świadomością kierunku, w którym potoczyła się historia. Większość nie pragnie odzyskania mienia.

Lusia Widera to przykład jednej z wielu Niemek, która będąc wówczas Polką lub Żydówką traktowana byłaby jako ofiara. Jednak myśląc o jej losie, widzimy przede wszystkim żonę niemieckiego żołnierza – członka Waffen SS. Szanowna pani Lusia Widera, (...) przecież w żadnej synagodze ani w żadnym kościele nikt kadisz ani mszy nie odprawi za matkę niemiecką. Jeszcze. Może kiedyś przyjdzie taki czas... – mówi Kantor.
Tomasz Goliński
Kadr z filmu "Tam, gdzie rosną porzeczki", materiały prasowe